🌩️ The Walking Dead Serial Recenzja

Developer Telltale’s The Walking Dead was our pick for the best game of 2012.GamesBeat reporter Jeff Grubb describes it as “Regret: The Video Game” because at every point, the adventure Fight walkers, relive iconic moments from the hit television series, and change the destiny of The Walking Dead Universe as your choices separate heroes from villains, and the living from the dead. Visit iconic locations from the first half of the show, including Atlanta, the Greene farm, The Prison, and Woodbury. Characters like Tracy, Daniel Salazar, Luciana Galvez, June, Odessa, Althea, and Isabelle all have the potential to appear in other Walking Dead universe shows and movies due to their resonant Maggie and Negan travel into a post-apocalyptic Manhattan long ago cut off from the mainland; the crumbling city is filled with the dead and denizens who have made New York City their own world Meanwhile, Season 6 of "Fear the Walking Dead" includes several time skips that catch the spin-off series up to the point of Rick's "death." The season ends with one of the most dramatic events in Warning: There are spoilers ahead for "The Walking Dead" series finale, "Rest in Peace." Showrunner Angela Kang and finale director Greg Nicotero join Insider to break down some moments on the finale, including Rick and Michonne's return. Andrea's comic death is referenced. Several moments call back to one of Rick's season five speeches. S1.E1 ∙ L'âme Perdue. Sun, Sep 10, 2023. Daryl Dixon's arrival to France sets off a violent chain of events that inadvertently puts a young boy at the heart of a growing religious movement in danger. 8.4/10 (3.8K) Rate. Watch options. The Walking Dead (TV Series 2010–2022) - Movies, TV, Celebs, and more Menu. Movies. Release Calendar Top 250 Movies Most Popular Movies Browse Movies by Genre Published: Monday, 28 November 2022 at 4:25 pm. Save. The Walking Dead has finally ended its epic 11-season run. Well, not quite. AMC has made no secret of its plans for an expanded Walking Dead The Walking Dead premiered to 5.35 million viewers, making it by far the biggest series debut AMC had seen to that point and one of the largest in cable history. The six-episode first season was The Walking Dead: A Telltale Game Series: Directed by Sean Ainsworth, Nick Herman, Dennis Lenart, Eric Parsons, Jake Rodkin, Sean Vanaman. With Dave Fennoy, Melissa Hutchison, Nick Herman, Chuck Kourouklis. Jak się spisuje najnowsze dzieło od Telltale Games?A poniżej pierdoły:Facebook - https://www.facebook.com/97kubakacz ( Tu wrzucam linki, przemyślenia i głupo y0IIp4Z. Wydawało się, że zakończenie czwartego sezonu podsumuje również całość Fear the Walking Dead. AMC postanowiło jednak pociągnąć dalej losy Alicii, Morgana, Al, Logana i całej reszty. Czy piąty sezon przyniesie odświeżenie? Chociaż początkowo Fear the Walking Dead miał być serialem opowiadającym o początkach epidemii zombie, którą znamy z The Walking Dead, w ciągu 4 sezonów historia zbiegła się z pierwotną opowieścią. Podobne stały się także losy bohaterów, w których ciągłą walkę o przetrwanie utrudniają już nie hordy ożywionych trupów, a inni ludzie. Malowane trupy Zakończenie poprzedniego sezonu sugerowało reset i nowy start dla serii. Myślę tu nie tylko o wymianie niemal wszystkich bohaterów, ale także o objęciu całkiem nowej misji przez naszą grupę. Postanowili bowiem nieść nadzieję światu i innym ocalałym, próbując przy tym zebrać wszystkich chętnych do odbudowania resztek cywilizacji. Reset ten jest jednak tylko teoretyczny, w praktyce serial znowu wpada w utarte tory – budowa lub ochrona schronienia i podstępny zły koleś, który stara się pokrzyżować te plany. Jedyne co ulega zmianie, to – ponownie – otoczka tego wszystkiego. Wysłani samolotem bohaterowie trafiają na radioaktywne pustkowia, gdzie dzieje się coś dość mrocznego i tajemniczego, a próbująca ustalić szczegóły Al, zostaje porwana. Kadr z serialu Niemniej trudno jednoznacznie skrytykować serial. Z jednej strony znowu wbija nas w oklepaną formułę, z drugiej jednak – nowa otoczka jest wykorzystywana bardzo świadomie i konsekwentnie konstruowana. Przyjemnie jest także popatrzeć na duet Morgana i Alice, dzielnie kontynuującej dziedzictwo swojej matki. Świetnie sprawdzają się też wątki survivalowe, które uwielbiam od samego początku i bardzo żałowałam, kiedy serial zaczął iść w ślady swojego pierwowzoru, skupiając się na międzyludzkich dramatach. Dlatego tym bardziej ciekawie robi się, bo nareszcie zaczęto zwracać uwagę na aspekty przetrwania i takie kwestia, jak dotąd niekończąca się benzyna. Jeżeli twórcy będą dalej prowadzić narrację w tym tonie, Fear the Walking Dead stanie się naprawdę przyzwoitą pozycją. Całkiem nowe zombie Zanim jednak to nastąpi do zwalczenia pozostają jeszcze dwa największe mankamenty: kiepskie dialogi i konstrukcja fabuły. To pierwsze wymaga tylko nieco uważniejszego pisania. Wystarczyłoby, aby postaci przestały nadmiernie powtarzać „słowa klucze”, a wypowiadane przez nie kwestie od razu zyskałyby na realizmie. Druga znacząca wada serialu to już twardszy orzech do zgryzienia, chociaż także i ona jest możliwa do rozwiązania poprzez scenariusz. Niektóre ze zwrotów akcji nadal wypadają dość sztucznie i wymuszenie. Co więcej, w połączeniu z nienaturalnie brzmiącymi dialogami całość przypomina nieco skrypt generowany przez bota. Kadr z serialu Fear the Walking Dead to taka brzydsza siostra The Walking Dead. Po początkowych sezonach, opowiadających o pierwszych chwilach apokalipsy zombie, twórcy uderzyli w, wydawałoby się, bardziej atrakcyjne tony, kopiując wątki znane oryginalnego serialu. Niestety przez to seria straciła swoją unikalność, stając się jedynie tanią kopią. Dopiero wymiana bohaterów i przebudowanie głównych wątków pozwoliły na dostateczne odświeżenie formuły. I chociaż nie jest to jeszcze najlepszy serial z żywymi trupami w rolach (prawie) głównych, to widać nieśmiało kwitnący potencjał. Tym bardziej jestem ciekawa, co zaproponuje druga część piątego sezonu. Coby się nie myślało o Telltale Games i ich grach w odcinkach, trzeba przyznać – ta ekipa na stałe zapisała się w historii gier komputerowych. W końcu, nie każdy może pochwalić się bankructwem i anulowaniem ostatniej części swej flagowej serii po dwóch wydanych epizodach z planowanych czterech. Ale, co znacznie ważniejsze, nie każde studio mogło przyczynić się do spopularyzowania jakiegoś gatunku wśród graczy. Dla Telltale, były to przygodówki. Choć studio miało już na koncie Sam & Max oraz Powrót do Przeszłości, dopiero pierwszy sezon The Walking Dead otworzył Telltale Games drzwi do rozpoznawalności. Żywe Trupy odniosły sukces. I to nie byle jaki! Ponad 90 nagród dla gry roku a także mnóstwo pozytywnych recenzji od dziennikarzy i graczy. Jak człowiek sobie pomyśli, że przygoda Clementine rozpoczęła się w 2012 roku, trudno nie poczuć obecności przybyłych zmarszczek i powiększonych zakoli. Po siedmiu latach, znamy już całą historię Żywych Trupów w interpretacji Telltale Games. Po siedmiu latach możemy pożegnać się z tą rewelacyjną marką. Po siedmiu latach… Dowiedziałem się, że Klementyna mimo swej białej skóry i nieco skośnych oczu, figuruje na wszystkich oficjalnych stronach jako Afroamerykanka. Skybound, odpowiedzialne za dokończenie finałowego sezonu TWD, postanowiło wydać kolekcję z zombiakami od Telltale, mając nadzieję zainteresować zarówno nowych graczy jak i tych, co znają na pamięć każdy epizod gry. Zobacz również: Najlepsze filmy o zombie The Walking Dead: The Telltale Definitive Series to zbiór czterech sezonów gry, dodatku 400 days oraz krótkiej historii poświęconej Michonne. To jednak nie kolejne zbiorowe wydanie, pozbawione jakichkolwiek urozmaiceń względem pierwowzoru, o nie. Grafika w poprzednich sezonach dostała liftingu na modłę finałowego sezonu. Może się wydawać, że to niewiele, jednakże efekt robi sporą różnicę. Klimat zdecydowanie stał się mroczniejszy i doroślejszy niż w pierwowzorze. To bardzo satysfakcjonująca zmiana. Dodatkowo, na graczy czeka masa dodatkowej zawartości. W menu głównym gry znajdziemy bowiem modele postaci, szkice koncepcyjne, ścieżki dźwiękowe z każdego sezonu oraz komentarze deweloperów. Dla tych, co serię śledzą od 2012 roku, będą to bardzo fajne i wartościowe dodatki, niejednokrotnie powodujące łezkę w oku. Co się tyczy samego gameplaya, nie uległ on zmianie. Ci, którzy jakimś cudem jeszcze nie mieli okazji zaznajomić się z twórczością studia Telltale – słowem wyjaśnienia. The Walking Dead to nowoczesna przygodówka, stawiająca na interaktywne doświadczenie płynące z rozgrywki. Gracz w trakcie historii niejednokrotnie stawiany jest przed ciężkimi wyborami, które będą miały mniejszy lub większy wpływ na dalszy rozwój fabuły. Naszą grupę zaatakowały zombiaki – pomożemy dziewczynie, którą polubiliśmy, a którą przerasta wymiana baterii w radiu czy kolesiowi, mającemu łeb nie od parady, co może kiedyś pomóc grupie? To jeden z wielu ciężkich dylematów, które stawia przed graczem Walking Dead. Poza wyborami, sporo tu eksploracji, niekiedy prostych zagadek logicznych oraz dialogów z innymi postaciami. Zobacz również: Czy przygodówki point and click to dziś gatunek wymarły? Jeśli o same gry chodzi, wciąż uważam, że Season One to najlepsza przygodówka tej dekady, a dorównać jej może jedynie… Wolf Among Us i Tales From Borderlands, czyli dwie inne produkcje spod szyldu Telltale Games. Doskonały scenariusz przepełniony świetnymi postaciami, relacjami między nimi i zaskakującymi twistami, wzruszającymi momentami oraz soundtrackiem chwytającym za duszę. To jest właśnie pierwszy sezon The Walking Dead. To były też te wspaniałe czasy, kiedy Telltale wkładało spory wysiłek w to, aby gracza usatysfakcjonować. Epizody nie trwały godziny, jak to w zwyczaju miały późniejsze produkcje tej firmy, a średnio godziny. Początek historii Clementine i jej mentora, Lee, ograłem już kilkukrotnie na różnych platformach i wciąż lubię do niego czasami wracać. Zdecydowanie gorzej w mej opinii wypada sezon drugi. Tu wcielamy się już nie w Lee, a w Clem, co stanowi paradoksalnie największą bolączkę tej gry. Wszystko przez fakt, że dziewczynka ma 11 lat, a twórcy najwyraźniej zapomnieli, że gracz nie steruje już facetem w średnim wieku. Scenariusz to jeden wielki nieład, pozbawiony często sensu, głębi oraz cierpliwości reprezentowanych przez poprzednika. Ma kilka dobrych momentów, okej, jednak całość przyćmiewa brak jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Akcja posuwa się zdecydowanie za szybko do przodu, a budowanie relacji postaci zostało całkowicie olane. Trzeci sezon ponownie powraca do idei, by Clementine była postacią w tle i to bardzo dobra decyzja. Mimo dwóch pierwszych, obiecujących epizodów, A New Frontier okazuje się być tylko (lub aż) dobrą, rzemieślniczą robotą. Zobacz również: Days Gone – recenzja gry. Człowiek człowiekowi wilkiem, a zombie zombie zombie Wisienką na torcie pozostaje doskonały sezon finałowy, którego o mały włos a byśmy nie ograli do końca. Tu nasza główna protagonistka ma już lat 16. Nie będę za bardzo wdawał się w szczegóły wątków fabularnych, aby nie psuć wam zabawy z rozgrywki. Gra swym klimatem mocno wzoruje się na pierwszym sezonie. Czuć również niemalże od początku, że to finałowa odsłona serii; masa odniesień do zdarzeń z wcześniejszych sezonów wywołuje u grającego smutny, nostalgiczny uśmiech. Ma swoje niewielkie mankamenty scenariuszowe, ale całościowo wypada iście doskonale. Po ostatnich scenach sezonu aż chce się usiąść na spokojnie w fotelu, otworzyć zimne piwko i powiedzieć Twoje zdrowie, Clementine. I tak oto, po siedmiu latach historia Clem dobiegła końca, a my dostaliśmy jej kompletne wydanie z odpicowaną grafiką, usprawnieniami technicznymi i sporą masą dodatkowej zawartości. Cena 2 stów może być nieco zaporowa zarówno dla graczy niezaznajomionych z serią jak i jej starych wyjadaczy. Mówimy w końcu o 5 grach, z czego cztery z nich są już na rynku od kilku lat. Jeśli jednak cena spadnie nawet do tych 160 złotych, to będzie to uczciwa scena. Nie zapominajmy, że mamy tu do czynienia z jedną z lepszych serii w ostatnich latach. Scenariusz gamingowego serialu The Walking Dead wywoła u was całą paletę emocji, a po ukończeniu ostatniego sezonu poczujecie, że za wami naprawdę kawał dobrej, satysfakcjonującej i zapadającej w pamięć historii. Nie każda gra to potrafi i chwała jej za to. OCENA: UWAGA! SPOJLERY!Przeczytaj artykuł o komiksie i pierwszych dwóch sezonach “The Walking Dead”Jest coś naprawdę niepokojącego w „Żywych trupach” Kirkmana. Zarówno w komiksie, jak i serialu na jego podstawie. Lektura komiksu do najłatwiejszych nie należy. Całość zbudowana jest bardziej na dialogach, niż na żywej akcji. Cała historia oparta jest na ciągu przyczynowo-skutkowym, a logicznym następstwem zaistniałych wydarzeń są decyzje podejmowane przez bohaterów – czasem to decyzje dobre, a czasem kompletnie niezrozumiałe i kontrowersyjne. A no i są jeszcze trupy, chociaż one przecież nie przerażają tak bardzo jak ludzie. Bo według Kirkmana bardziej powinniśmy się obawiać nas samych niż wygłodniałych hord zombie. I to faktycznie przeraża. Czytelnik najpierw się zastanawia nad tym, co przeczytał, a później rodzi się w nim niepokój i strach. Ten strach podkreślony jest czarno-białymi surowymi rysunkami, które tylko podkreślają tragizm tej kolei jeśli chodzi o serial, jak już wspominałem wcześniej, to nie jest typowy horror o zombie. Widzicie, jeśli oglądacie standardowy zombie-movie, trwa on średnio 90 minut. I w tym czasie widzowie siedzą sobie wygodnie w fotelu i prawdopodobnie obżerają popcornem, jednym słowem jesteście całkowicie bezpieczni. Inaczej sprawa ma się podczas lektury komiksu lub seansu „Żywych trupów”. Tutaj nie ma półtoragodzinnego limitu. Ta historia nie kończy się po napisach końcowych. Z odcinka na odcinek widz pogrąża się coraz bardziej w otchłań koszmaru, w paszczę szaleństwa. Ta opowieść nie zmierza do happy endu i nikt nawet przez chwilę nie łudzi się, że może się ona potoczyć w innym kierunku. Z odcinka na odcinek będzie tylko gorzej i to jedyna rzecz, jakiej można być pewnym. Z niepokojem i nieprzyjemnym uścisku w żołądku tylko oczekuje się kolejnych wydarzeń, które tylko zbliżają bohaterów do nieuchronnego końca. To jest koniec świata, któremu najbliżej do równie pesymistycznej wizji poetycko opisanej przez Cormaca McCarthy’ego w jego genialnej „Drodze”. Taki był pierwszy sezon, taki był również drugi sezon. Zatem nic nie wskazywało, że inaczej miało być z sezonem jak to miało miejsce wcześniej, kolejny sezon został zapowiedziany tuż po emisji pierwszego odcinka sezonu aktualnie nadawanego. Sezon trzeci zatem został zapowiedziany w tydzień po emisji „What Lies Ahead” z sezonu drugiego, a swoja premierę miał w niecały rok rok później 14 października 2012 sezon drugi i trzeci dzieli kilkumiesięczna przepaść. Grupę Ricka spotykamy bowiem po dobrej kilkumiesięcznej tułaczce – to ekipa wygłodniałych, zabiedzonych, brudnych i zapewne śmierdzących ludzi. Dodać trzeba, że spotykamy ich na wiosnę, zatem okres zimowy został całkowicie pominięty przez twórcy tak jakby uznali go za niezbyt ciekawy epizod w życiu głównych bohaterów. W komiksie nic takiego nie miało miejsca. Jeśli ktoś pamięta, to właśnie podczas zimy poznaliśmy jednego z ważniejszych bohaterów – Tyresse’a, byliśmy świadkiem dramatycznych wydarzeń w Wiltshire Estates (które pojawia się na chwilę w drugim sezonie) i pod koniec trafiliśmy na farmę Hershela Greena i w końcu do opuszczonego więzienia. I tutaj powstaje pewna rysa, bowiem w serialu fakt, że akcja sezonu trzeciego będzie się toczyć w więzieniu, zasugerowana jest w ostatnim odcinku „Beside the Dying fire”, kiedy w ostatnich scenach dosłownie za plecami bohaterów z ciemności wyłaniają się zarysy kompleksu więziennego. Dziwi zatem fakt, że Rick i spółka przez te kilka miesięcy nie potrafili odkryć więzienia, mimo że byli tak blisko i w dodatku posiadali mapę. No nic trudno, wpadki się zdarzają. W każdym razie twórcy serialu doszli do jednego z najciekawszych momentów w całej historii „Żywych trupów”, bowiem właśnie wtedy pojawiają się najbardziej intrygujące postacie w całym uniwersum trzeci zaczyna się naprawdę ostro. Odcinek „Seed” co prawda nie dorównuje takim gigantom jak „Days Gone Bye” czy „What Lies Ahead”, ale może się pochwalić bardzo wysokim wynikiem oglądalności, ponad 10 milionów widzów, co było jak dotąd najlepszym wynikiem w historii serialu, ale również całego kanału AMC w ogóle. Ten odcinek, jak i zresztą cały sezon, to prawdziwa wizytówka utalentowanego Grega Nicotero, głównego speca od charakteryzacji i odpowiedzialnego za wszystkie efekty gore, którymi ten odcinek jest naprawdę przesiąknięty. Sceny odzyskiwania więzienia i „czyszczenia” go z żywych trupów, robią naprawdę spore wrażenie. Bez wątpienia to jeden z najbardziej dynamicznych epizodów w całej historii serialu, co niestety odbiło się na klimacie, którego zdecydowanie zabrakło. „Żywe trupy” na moment stały się krwawą orgią z latającymi dookoła wnętrzności i członkami, zniżając się do poziomu przeciętnego straszaka klasy B. Podobnie, choć już troszkę lepiej było w kolejnym odcinku „Sick”. Dopiero od trzeciego „Walk with Me” serial wrócił na właściwe tory, ponownie stając się wciągającą historią ze sprawnie rozpisanymi postaciami. Trzeci sezon, podobnie jak dwa wcześniejsze, jest napędzany mnogością ludzkich interakcji. Z tym, że procent ludzki jest tutaj o wiele wyższy niż było to do tej pory. Nagle pojawiło się wiele nowych postaci, więcej ludzi żywych przewijało się po ekranie niż tych jak to było w komiksie, Rick i reszta spotykają grupkę ocalałych więźniów, którym udało się przeżyć w oblężonym budynku. W serialu ich liczba urosła do pięciu, podczas gdy w komiksie mamy ich tylko czwórkę. Problem jednak polega na tym, że ci serialowi skazańcy nijak się mają do tych przedstawionych na kartach komiksu. Oglądając ich człowiek zastanawia się czy twórcy włożyli choć trochę czasu i wysiłku w przeniesienie tych postaci na ekran. W komiksie to były naprawdę ciekawe charaktery, które w dodatku spędziły z bohaterami nieco więcej czasu niż w serialu, gdzie widz szybko o nich zapomina. Jedynie sympatyczny Alex, fajnie zagrany przez Lewa Temple, zapada jako tako w pamięć i to mimo faktu, że różnił się trochę od swojego pierwowzoru. Grupce więźniów w komiksie przewodził czarnoskóry Dexter, który z pewnością przez zombie-apokalipsą miał szacun na dzielni, podczas gdy w serialu jego miejsce zajął Tomas, bezjajeczny koleś, który im bardziej próbuje mieć groźny wyraz twarzy, tym komiczniej wygląda. Co więcej serialowy Tomas, tragicznie zagrany przez Nicka Gomeza, teoretycznie miał być odpowiednikiem komiksowego Thomasa Richardsa, psychopatycznego mordercy lubującym się w członkowaniu ciał swoich ofiar, który z zimna krwią zamordował dwie najmłodsze córki Hershela. W praktyce jednak te dwie postaci nic nie łączy, a sam motyw morderstw w więzieniu pojawia się dopiero w czwartym sezonie „Żywych trupów”, kiedy o ocalałych skazańcach dawno wszyscy wydarzeniach w „Beside the Dying Fire” fabuła serialu podzieliła się na dwa równolegle względem siebie wątki, które z czasem zaczną się zazębiać. I nie muszę chyba dodawać, że to przenikanie się wątków kończy się konfliktem z wybuchowym finałem. Z jednej strony mamy wspomniane wcześniej porzucone więzienie, które dla Rick i jego grupa mogą nazwać domem i dające im złudną nadzieję na przyszłość. Z kolei z drugiej wydarzenia kierują widzów do Woodbury – niewielkiego miasteczka, którego centrum zostało szczelnie ogrodzone murami i barykadami, umożliwiając jego mieszkańcom prowadzenie normalnej egzystencji z dala od żywych trupów, rządzonej przez postać, która stała się wręcz kultowa w uniwersum „Żywych trupów”.Zanim jednak to nastąpi poznajemy postać jedną z bardziej charakterystycznych postaci z komiksu. Po wydarzeniach z „Beside the Dying Fire” w całym zamieszaniu od grupy Ricka odłącza się Andrea. Uznana za zmarłą zostaje „porzucona” przez swoich kompanów, którzy ruszają dalej. W jednej z ostatnich scen tego odcinka zostaje ocalona przez tajemniczą zakapturzoną postać w towarzystwie dwóch okaleczonych i zakutych w łańcuchy trupów. Wystarczyło sekundowe ujęcie i wszyscy fani komiksu wiedzieli kim ona jest. Jak się bowiem okazuje, wybawicielem Andrei jest Michonne – czarnoskóra kobieta, której cechą charakterystyczną są opadające na twarz klimatyczne dredy i nieprzeciętne umiejętność władania starożytnym samurajskim którzy pamiętają ją z komiksu, odnotować mogą różnicę, z jaką ta postać zostaje wprowadzona do fabuły względem serialu. W komiksie Michonne trafia od razu do więzienia, pomagając ocalałym w walce z martwymi, które przedostały się przez ogrodzenie. W serialu wraz z nią i Andreą widzowie trafiają do wspomnianego Woodbury, gdzie poznają niejakiego Gubernatora. W postać Michonne wcieliła się Danai Gurira, która nie dość, że przeszła intensywne treningi, aby nauczyć się posługiwać kataną, to w dodatku musiała nosić na głowie perukę z dredami. Jeśli ktoś widział aktorkę poza planem zdjęciowym serialu dobrze wie, że jest ścięta na przysłowiowego „jeża”. W każdym razie nie jest to dobrze zagrana postać. Podczas gdy komiksowa Michonne wydaje się być bardziej na luzie, otwarta na dialog i chęć przynależności do grupy, to jej serialowa wersja zamkniętą w sobie, małomówną sztywniarą z wiecznie naburmuszonym wyrazem twarzy. Rozumiem, że twórcy postanowili stworzyć te postać jako bardziej tajemniczą i naznaczoną tragicznymi wydarzeniami z przeszłości, jednak zdaje się, że trochę przesadzili. W dodatku ograniczona ekspresja aktorki potęguje irytację w niektórych scenach z jej udziałem. Niemniej jednak Michonne należy do najbardziej charakterystycznych i wartościowych postaci , zarówno w komiksie jak i w świecie Kirkmana, tym komiksowym i tym serialowym, ludzi można podzielić na trzy grupy. Tacy, którzy po prostu giną, bezradni wobec otaczającej ich rzeczywistości, nie mogąc jej zrozumieć ani się z nią pogodzić. Ludzie, którzy jedyne czego pragną, to dożyć następnego dnia. I są też tacy, którzy zatracają się w nowym świecie, wprowadzają własne zasady na jakich ten świat ma funkcjonować, tworzą systemy, które mają usprawnić jego działanie i wreszcie chcą go zwyczajnie sobie rzucić na kolana i podporządkować. Taki był właśnie Shane i taki jest właśnie Philip Blake bardziej znany jako stworzona w umyśle Kirkmana, to prawdopodobnie najczarniejszy charakter całej serii, zajmujący zresztą zasłużone miejsce pośród 100 największych komiksowych złoczyńców w rankingu sporządzonego przez serwis IGN. Serialowy Gubernator to z jednej strony przywódca idealny, troszczący się o swoją małą społeczność i jako jedyny potrafiący zapewnić im poczucie bezpieczeństwa niemalże całkowicie eliminując zagrożenie ze strony zombie. Jest świetnym mówcą, którego pełne patosu przemowy potrafią przekonać do jego racji, dzięki czemu w oczach każdego z mieszkańców Woodbury uchodzi za autorytet. Już od pierwszych scen jednak wiemy, że coś jest z tą postacią nie tak, bowiem jego drugie oblicze nie jest tak nieskazitelne. Tak naprawdę to socjopata, który stworzył sobie hermetycznie zamknięty azyl, w którym ma wszystko i wszystkich pod kontrolą. Wydawać by się mogło, że drzwi Woodbury są otwarte dosłownie dla każdego kto szuka schronienia. Problem jednak polega na tym, że po ich przekroczeniu nie ma możliwości odwrotu. Pozorna gościnność zamienia się w całodobową inwigilację. To osoba bez oporów karmi ludzi kłamstwami, aby osiągnąć swoje cele. Jest zręcznym manipulatorem, który traktuje otaczających go ludzi niczym pionki w jego chorej grze, a każdego kto stanie mu na drodze, niczym robaka pod podeszwą swojego buta. Nie bez powodu tagline trzeciego sezonu brzmiał: Fight the Dead, Fear the Living. A było się kogo Gubernator to postać dosyć wiernie odwzorowana względem swojego komiksowego pierwowzoru. Co prawda nie dopuszcza się takich okrucieństw jak w komiksie, ale cały zamysł postaci został odzwierciedlony prawidłowo. Duża w tym zasługa Davida Morriseya, którego niemalże przeciętny wyraz twarzy, jakże różniący się od komiksowego wizerunku Gubernatora, tylko podkreśla jego dwulicową naturę. Co więcej wydaje mi się, że aktor dodał tej postaci więcej tragizmu, co najlepiej go postacią bardziej ludzką, podczas gdy komiksowy Gubernator to rasowy skurczybyk, którego się serdecznie nienawidzi. Za sprawą Morriseya, czujemy względem tej postaci coś więcej. Z jednej strony przeraża, kiedy patrzy się niczym zahipnotyzowany na swoje trofea, którymi są odcięte głowy w akwariach, a z drugiej gdzieś tam wzbudza niewielkie pokłady współczucia, jak w scenach ze swoją zmarłą córeczką w tym miejscu wspomnieć o książce, która jest ciekawym uzupełnieniem uniwersum „Żywych trupów” i która rzuca światło na tajemniczą przeszłość i genezę powstania postaci Gubernatora. Powieść autorstwa Roberta Kirkmana, któremu pomagał Jay Bonansinga, zatytułowana po prostu „Narodziny Gubernatora” posłużyła Davidowi aktorowi jako materiał źródłowy w trakcie przygotowań do roli. Szkoda tylko, że twórcy serialu nie poświecili chociaż jednego odcinka na przedstawienie wcześniejszych losów głównego antagonisty trzeciego w wielu momentach, serial idzie tutaj własną drogą. Bo nie dowiedzieliśmy się, że tak naprawdę nazywa się Brian i nie ma słowa o jego zmarłym bracie Philipie, po którym przejął imię. Co więcej, ujęcia na rodzinną fotografię w domu Gubernatora przeczą książkowemu faktu, że Penny to jedynie jego bratanica. Jest wyraźnie zasugerowane, że jest to jego córeczka, a sceny, w których zajmuje się jej ożywionymi zwłokami, podkreślają jego niejednoznaczność. Z jednej strony widz dostrzega prawdziwy dramat tej postaci, wiemy, że jego postawa jest egoistyczna a zachowanie całkowicie patologiczne. W każdym razie Gubernator, względem komiksu jest najlepiej zaadaptowaną postacią na potrzeby serialu. To najjaśniejszy punkt sezonu trzeciego i jest moją ulubioną postacią z „Żywych trupów” w ogóle. Wspomnę jeszcze o tym, że to właśnie do niego należy jeden z najlepszych tekstów w serialu: „In this life now you kill or you die. Or you die and you kill” (W dzisiejszym świecie zabijasz albo giniesz. Albo giniesz i zabijasz.)Obok Gubernatora, a trochę nawet w jego cieniu, najważniejszą postacią jest trzeciego sezonu oczywiście jest Rick Grimes. Kirkman wiele razy podkreślał, że „Żywe trupy” są jakby kroniką życia tego bohatera i trwać będzie tak długo jak będzie się on utrzymywał przy życiu. Jesteśmy z nim od jego „narodzin” w nowym świecie, kiedy to obudził się w szpitalnym łóżku, i będziemy z nim prawdopodobnie do jego sezon jest bardzo ważny dla tej postaci. W pierwszym był jeszcze idealistą, chcącym zachować zasady, którymi świat kierował się zanim zaczął upadać. W drugim jego postawa zaczęła się trochę zmieniać, do czego z pewnością przyczynił się konflikt z najlepszym przyjacielem, postrzał Carla, zaginięcie Sophii i niespodziewana wiadomość o ciąży Lori i jej romansie z Shanem, co równoważyło z brakiem pewności czy to o jest faktycznym ojcem. Problemy małżeńskie, poczucie odpowiedzialności za grupę i wątpliwości wynikających z udźwignięciem roli przywódcy doprowadziło Ricka do tego, że stał się kimś, kim nie chciał się stać, co zasugerowano w „Beside the Dying Fire”. Co prawda nie wiemy jak wyglądały jego rządy żelazną ręką, ale domyślić się można, idąc za jego tekstem z ostatniego odcinka sezonu drugiego „this isn’t a democracy anymore.”, że Rick trzymał grupę żelazną ręką. Taki byłby zapewne Shane, gdyby wygrał walkę o przywództwo, z tą różnicą, że Rick robił to w dobrej Ricka poznaliśmy na początku sezonu trzeciego, wymagającego i zdeterminowanego. Bez mrugnięcia okiem zabija jednego z więźniów, który stanowił dla jego grupy zagrożenie. Jest dobrym przywódcą, ale jednocześnie pozostającym na uboczu, komunikującym się z grupą jedynie w momentach planowania kolejnych posunięć, oraz niepotrafiącego wyrazić swoich uczuć co do Lori i . Jednak ta maska nieprzystępnego twardziela i dyktatora zostaje brutalnie zerwana z jego twarzy. Pod wpływem tragicznych wydarzeń z „Killer Within”, o których wspomnę pod koniec tekstu, jego świat dosłownie się zawalił. To co miało przyjść później miało określić Ricka i stronę w jaką będzie zmierzał. Rozwój tej postaci będzie trwał jeszcze w sezonie czwartym, jednak to właśnie sezon trzeci był tym ważnym punktem z trzech postaci wprowadzonych do serialu, obok Gubernatora i Michonne, był Tyreese. W komiksie był on równym kompanem dla Ricka, jego przyjacielem, który nie raz uratował mu tyłek przed trupem i z którym niemalże zatłukł się na śmierć. Był jednym z tych ogarniętych kolesi, którego dobrze było znać w momencie wybuchu pandemii zombie. Bez wątpienia należał do tych twardszych i ciekawszych postaci, które mają cos do powiedzenia i zaprezentowania sobą, dzięki czemu był jedną z bardziej lubianych bohaterów serii. Odnośnie serialowego Tyreese lepiej by było gdyby nie napisać nic, bowiem nie ma on nic wspólnego ze swoim komiksowym odpowiednikiem, poza oczywiście wyglądem zewnętrznym i upodobaniem do stosowania młotka jako Tyreese w przeciętnym wykonaniu Chada Colemana, można śmiało określić jako ciepłe kluchy z wiecznie przerażono-zdziwioną miną. Na kartach komiksu poznaliśmy go na długo przed odkryciem więzienia, kiedy to podróżował wraz z córką Julie i jej chłopakiem Chrisem. W serialu zamiast córki postanowiono dać mu siostrę Sashę i dołączyć do niego grupkę ocalałych – małżeństwo Allena i Donnę z nastoletnim synem Benem, co z kolei miałoby luźnym nawiązaniem do postaci pojawiających się od pierwszych zeszytów komiksie. W ogóle wprowadzenie Tyresse’a i jego grupy i do serialu w połowie sezonu nic tak naprawdę nie wnosi do fabuły. Jego obecność wydaje się czymś zbędnym, co jest naprawdę rozczarowujące dla mnie, dla którego komiksowy Tyreese był jedną z tych ulubionych postaci. Interesującym jednak pozostaje fakt, że odcinek w którym się pojawił, czyli „Made to Suffer”, nazywa się tak samo jak komiks wolumin, w którym… już marudzę na źle poprowadzone serialowe postacie względem ich komiksowych odpowiedników, warto by wspomnieć o jeszcze jednej, która pojawia się już od pierwszego sezonu i jednocześnie jest jedną z głównych w komiksie. Oczywiście tą postacią jest Andrea, najtwardsza babka ze wszystkich w komiksie i nie przebija jej nawet Michonne ze swoim wymachiwaniem kataną. I oczywiście nie da się jej porównać do serialowej w drugim sezonie Andrea była blisko tej komiksowej, buntownicza, odważna i wyrywała się do walki. Po tragicznej śmierci jej siostry i dramatycznej decyzji w Centrum Chorób Zakaźnych pozbierała się stając się jednym z silniejszych charakterów. Niestety w trzecim sezonie twórcy zmienili ją na naiwną laskę, której nagle zaczynają przeszkadzać niewygody post apokaliptycznego świata i która chętnie zagrzałaby kącik w Woodbury. Jej fascynacja Gubernatorem już od pierwszej chwili zaczyna irytować widza, podobnie zresztą jak jej zachowanie wobec Michonne, z którą przecież łączyła ją szczególna zażyłość. Jednak największą rysa na historii tej postaci pojawiła się na jej końcu. Twórcy bowiem zdecydowali się uśmiercić postać, która w komiksie jako jedna z nielicznych po dzień dzisiejszy trzyma się przy życiu. I koniecznie trzeba zrobić, że zrobili w bardzo głupi sposób. Andrea, która nie dała się ścigającej ją hordzie w końcówce drugiego sezonu, tutaj dała się zabić jednemu zombie, zamknięta w jednym pomieszczeniu. Jeden truposz wydaje się być łatwym celem do odparcia, zwłaszcza dla tak wprawionej kobiety jak Andrea. Jedyny problem polega na tym, że nasza bohaterka robiła wszystko, by stracić każdą cenną sekundę, a wraz z nią swoje życie. Śmierć Andrei należy do najbardziej nieoczekiwanych, ale i zarazem rozczarowujących momentów w „Żywych trupach”.Skoro jestem przy uśmiercaniu ważnych postaci, to warto w tym miejscu wspomnieć Merle’a Dixona, starszego brata Daryla, który powrócił po długiej nieobecności stając się jedną z głównych postaci sezonu, w dodatku stając się prawą ręką Gubernatora. W pierwszym sezonie zniknął tak szybko jak się pojawił, jednak udało mu się zapaść w pamięć dzięki genialnej grze aktorskiej i dialogom, w drugim sezonie zaliczył mały epizod w świetnym odcinku „Chupacabra”.W trzecim sezonie im go więcej tym ta postać traci na swoim magnetyzmie. Już nie fascynuje tak jak wcześniej, aczkolwiek jego proteza (jak pamiętamy z „Tell it to the Frogs” obciął sobie rękę) z wysuwanym ostrzem to iście ciekawy atrybut. O ile w poprzednich sezonach był on bez dwóch zdań typkiem spod ciemnej gwiazdy z aspiracjami do czarnego charakteru, tak w tym sezonie ukazali go z ludzkiej strony. Z jednej strony potrafi być bezwzględny, z drugiej jednak jest zdeterminowany aby odnaleźć brata. Z kolei gdy już go odnajduje, jego wewnętrzny demon lub może po prostu głupota, sprawia, że nie jest on zaufać komukolwiek, ani tym bardziej wzbudzić zaufania. To postać jedyna w swoim rodzaju, będąca ubarwieniem jednocześnie dla Gubernatora i dla swojego młodszego brata Daryla. Niestety sezon trzeci był jego ostatnim, bowiem twórcy niespodziewanie postanowili go uśmiercić. Z jednej strony myślę jednak sobie, że to było dobrym posunięciem, bowiem gdyby przyłączył się na stałe do grupy Ricka mógłby się zresocjalizować, co w przeciwieństwie do Daryla, nie wyszłoby mu na dobre. Dobrze, że do końca pozostał postacią niejednoznaczną i skonfliktowaną, być może nawet z samym sobą. Ostatnie sceny z jego udziałem zobaczyć można w przedostatnim odcinku serii „This Sorrowful Life”, który bez wątpienia należał do tej właśnie sezon obfitował w naprawdę wiele zaskakujących zwrotów wydarzeń. Wspomniane wyżej śmierci Andrei i Merle’a tak naprawdę wieńczyły całość w dwóch ostatnich odcinkach. Wcześniej widzowi mogli zbierać swoje szczęki po niespodziewanej śmierci Lori Grimes. Co prawda w komiksie ta postać również ginie, jednak dzieje się to trochę później porównując do wydarzeń w serialu. Otóż wszystko rozgrywa się w jednej z najbardziej dramatycznych i drastycznych scen jakie dane mi było zobaczyć w „Żywych trupach”. W sezonie trzecim Lori była już w zaawansowanej ciąży i tylko dni dzieliły ją od rozwiązania. Wydawało się, że więzienie będzie sprzyjać w przyjściu na świat noworodka. Zapewni bezpieczeństwo i warunki tak aby poród przebiegał w spokoju i bez komplikacji. Wystarczyło jedynie skompletować potrzebne środki medyczne. Niestety moment rozwiązania przypadł na zamieszanie spowodowane przez jednego z więźniów, przez którego duża grupa żywych trupów wtargnęła na teren więzienia. Rozpoczął się dramatyczny poród, przy którym obecny był Carl i Maggie, który zakończył się cesarskim cięciem bez znieczulenia. Na świat przychodzi zdrowa dziewczynka, matka natomiast wykrwawia się na śmierć. Ta scena jest naprawdę szokująca. I nie psuje jej ckliwe pożegnanie Lori z synem i ogólnie denerwująca Sarah Wayne się Judith w serialu zmusiło mnie również do pewnej refleksji. Nowonarodzona Judith – bo tak została nazwana dziewczynka – jest pierwszym dzieckiem w „Żywych trupach”, które przyszło na świat tuż po tym jak umarli zaczęli powracać do życia. Zastanawiające jest to, że to dziecko nie będzie znało innego świata, niż tez wyniszczony przez hordy żywych trupów. Od wczesnych lat będzie musiała żyć ze strachem i niepewnością i czy w ogóle dostanie szansę na normalny rozwój, bez dzieciństwa. To jest, przynajmniej dla mnie, przerażająca konkluzja, zwłaszcza, że twórcy postanowili dać serialowej Judith trochę więcej czasu. W komiksie, co jest równie wstrząsające, dziewczynka ginie niedługo po porodzie wraz ze swoją matką podczas ataku Gubernatora na więzienie. Śmierć Lori z pewnością była czymś zaskakującym. Nikt kto zna komiks nie spodziewał się, że nastąpi ona tak wcześnie. Wielu również odetchnęło z ulgą, bowiem ta postać uchodziła za irytującą i słabo zagraną i przyznaje, że do tej pory tak udawałem. Jednak ostatnia scena z jej udziałem każe jakoś inaczej spojrzeć na tę postać. W ogóle wydaje mi się, że w trzecim sezonie scenarzyści trochę bardziej przyłożyli się do napisania jej ostatnich chwil w serialu, stąd może znalazł się ktoś kto uronił wówczas choć jedną łzę. W każdym razie „Żywe trupy” po raz kolejny pokazały z jak pesymistyczną wizją świata widz ma do czynienia jeśli sięgnie po ten Lori i narodziny córeczki były dla Ricka ogromnym wstrząsem, zwłaszcza, że ich małżeńskie relacje nie były najlepsze. Twórcy rewelacyjnie zobrazowali obłęd w jaki popada bohater, targany złością i wyrzutami sumienia. Sceny, w których Rick samotnie „oczyszcza” korytarze więzienia, co prawda lekko przesadzone, ale świetnie oddawały to co się musiało dziać w głowie bohatera. Warto w tym miejscu wspomnieć o przeniesieniu z komiksu do serialu scen, w których Rick za pomocą starego telefonu kontaktuje się ze swoją nieżyjącą żoną. Tak się działo w odcinku „Say the Words”. Z kolei w „The Suicide King” dochodzą do tego halucynacje, w których widzi ducha Lori, ubraną w suknię ślubną. Świetna jest niewykorzystana scena z odcinka „Home”, kiedy to Rick podczas jednej z tych halucynacji widzi Lori, podchodzi do niej i całuje, podczas gdy ona ku jego przerażeniu zamienia się w zombie. W komiksie podobne wydarzenie miało miejsce podczas snu, w którym Lori podczas pocałunku odgryza Rickowi kawałek twarzy, po czym zaczyna patroszyć jego ciało. Rick do końca sezonu będzie się zmagał z traumą po śmierci Lori, co zresztą zaprowadziło go do podjęcia decyzji o rezygnacji z roli przywódcy grupy. Z całą pewnością od tamtego momentu Rick już nie był tą samą zresztą jest z jego synem Carlem, który nie dość, że był świadkiem przy porodzie, to zaraz po śmierci matki strzelił jej w głowę, aby nie powróciła jako zombie. Od tamtej pory ta postać zamyka swoją rozpacz w twardej skorupie, zdając się nie dopuszczać, aby wyciekła przez nią chociaż jedna łza. Dopiero w ostatnim odcinku sezonu „Welcome to the Tombs” chłopak pokazuje wszystkim co tak naprawdę leżało mu od śmierci matki na sercu i w jakim stopnie odcisnęło się to na jego psychice. A najlepiej widać to w scenie, kiedy to z zimną krwią morduje jednego z ludzi Gubernatora, który jest w dodatku niewiele starszy niż on. Co prawda Carl, już wcześniej przejawiał pewne mordercze skłonności, kiedy to bez cienia zastanowienia opowiadał się za egzekucją Randalla pod koniec drugiego sezonu, jednak to właśnie w trzecim tak naprawdę widać, że z tym chłopakiem nie jest najlepiej. Nic dziwnego, Carl nie dość, że musiał zmierzyć się z rzeczywistością, w której martwi atakują żywych, w której przyszło mu dorastać to był świadkiem jak jego matka umiera w straszliwych męczarniach. Jemu, podobnie jak i małej Judith, zabrano dzieciństwo. Oba te przypadki są naprawdę poruszające. I za to kocham „Żywe trupy”.Sezon numer trzy zdaje się być najbliżej komiksowym „Żywym trupom” za sprawą akcji, która w przeciwieństwie do drugiego, ruszyła do przodu. Nie było przestoju, dużo się działo, pojawiło się wiele nowych postaci i mieliśmy kilka znaczących zgonów, czyli tak jak w komiksie. Niestety jest to również sezon pełen rozczarowań, a to głównie za sprawą przedstawienia niektórych postaci, w tym pozbycie się tak charakterystycznej postaci uniwersum jakim była Andrea. Jednak największym zawodem wydaje się być odcinek finałowy „Welcome to the Tombs” z ostateczną, a przynajmniej tak się wówczas wydawała konfrontacją Ricka i jego grupy z Gubernatorem stojącym na czele mieszkańców sezonu tak naprawdę jest jednym z najsłabszych odcinków z wszystkich szesnastu wyemitowanych, a irytacje widza można porównać do furii Gubernatora tuż po całej akcji. W każdym razie lepiej w pamięci mieć pozostawić takie perełki jak „Walk with Me” z efektownym wejściem do fabuły wyżej wspomnianego i „Arrow the Doorpost” opartym głównie na dialogu pomiędzy Rickiem a Gubernatorem. Jest również dramatyczny „Killer Within” i z pozoru spokojny „Home”, który w końcówce wręcz eksploduje czy jakże inny od całości „Clear”, w którym na chwilę do serialu powróciła postać Morgana Jonesa, z pilotażowego odcinka, w którego ponownie wcielił się Lennie sezon otworzył przed widzem jeszcze większy świat, w którym bohaterowie musieli stawić czoła już nie tylko niezliczonym zastępom żywych trupów, ale innym ocalałym z zagłady. Ludziom, którzy wydają się być jeszcze bardziej bezwzględni niż te bezduszne istoty. Nagle okazało się, że świat, ten który chyli się ku zagładzie, jest pełny ludzi i miejsc. Świat „Żywych trupów” stał się o wiele większy i gotowy do eksploracji, co bez wątpienia miało nastąpić w czwartym sezonie. Żywe Trupy maszerują wgryzając się coraz głębiej w świadomość użytkowników, tworząc popkulturowy fenomen. Stworzone przez Roberta Kirkmana i Tony'ego Moore'a komiksowe uniwersum Żywych Trupów jest jedną z najbardziej sugestywnych post-apokaliptycznych wizji w historii kultury powieści graficznej nie skupili się bowiem na tytułowych zombie, a właśnie na ludziach, którym przyszło się zmagać z makabrycznym zjawiskiem. Spróbowali przekazać, jakie zachodzą między nimi relacje i jak ludzie mogą reagować w sytuacjach skrajnie ekstremalnych. Świeże podejście autorów zaowocowało wielkim sukcesem. Wkrótce po premierze komiks doczekał się serialowej adaptacji, a dzięki studiu Telltale Games otrzymaliśmy również grę o tym samym tytule. I to właśnie na niej pragnę się skupić, gdyż producentom udało się stworzyć niezwykle poruszające, interaktywne nie skupia się na historii opowiedzianej w komiksie, a korzysta jedynie z popularnego uniwersum, które daje możliwość odpowiedzenia szeregu emocjonujących historii. W grze wcielamy się w Lee Everetta, skazanego za morderstwo nauczyciela. Podczas transportu do więzienia, przewożący go radiowóz ulega wypadkowi, a skazaniec traci przytomność. Po przebudzeniu, kilka godzin później, okazuje się, że znany mu wcześniej świat zaczyna być wspomnieniem, a okoliczne tereny zaczyna trawić plaga tytułowych żywych trupów. Ranny Lee postanawia szukać schronienia w pobliskim domu. Trafia tam na 8-letnią dziewczynkę o imieniu Clementine. Przerażone dziecko ukrywało się samo w domu, a jej rodzice przebywający daleko poza domem prawdopodobnie nie żyją. Lee postanawia zaopiekować się dzieckiem i wkrótce we dwójkę dołączają do innych ocalałych. Tak rozpoczyna się ich walka o przetrwanie, gdzie największym zagrożeniem okazują się nie być zombie, a właśnie rozgrywkiGra jest stosunkowo unikalnym odłamem klasycznych gier przygodowych w stylu point 'n' click, przedstawioną w trójwymiarowym środowisku z perspektywy trzeciej osoby. Zagadki logiczne znane z klasyki tego gatunku ustępują jednak miejsca dialogom prowadzonym między poszczególnymi postaciami oraz na relacjach, jakie zachodzą między nimi wraz z postępami w fabule. Historia opowiedziana w grze jest kreowana na zasadzie wyborów gracza. Wszystkie podjęte przez nas decyzje mogą mieć większy lub mniejszy wpływ na późniejsze wydarzenia i stosunek innych ocalałych do naszego bohatera. A decyzje jakie przyjdzie nam podejmować nie należą do łatwych. W znakomitej większości przypadków przyjdzie nam wybrać mniejsze zło, a na podjęcie decyzji mamy zawsze ograniczony czas. Zabieg ten sprawia, że w sytuacji silnego zagrożenia, adrenalina potrafi sięgać zenitu. Aby wzmocnić napięcie w grze pojawiło się także kilka sekwencji zręcznościowych opartych na popularnych quick-time strukturaWartym odnotowania jest fakt, że gra posiada serialową strukturę. Pierwszy sezon gry składa się z pięciu epizodów, a wszystkie z nich były wydawane chronologicznie w określonych odstępach czasowych. Podobnie jest z drugim sezonem, którego wydano już trzy odcinki z zaplanowanych pięciu. W dobie niezwykle popularnych seriali telewizyjnych, które śmiało mogą już konkurować z przebojami kinowymi, jest to świetne rozwiązanie. Jedynym minusem jest oczekiwanie na kolejne odcinki, z których każdy kończy się sporym cliff hangerem. Z pierwszym sezonem nie ma już tego problemu, ale jeśli nie lubicie czekać, poczekajcie na premierę wszystkich odcinków z sezonu graficznaThe Walking Dead pod względem graficznym jest bardzo wierne swojemu protoplaście. Gra została utrzymana w przyjemnej dla oka komiksowej stylistyce, co okazało się niezwykle udanym zabiegiem. Można by założyć, że przy tego typu oprawie wizualnej (dalekiej od fotorealizmu), nie da się poprowadzić porywających przerywników filmowych opartych na silniku gry czy należycie oddać emocji bohaterów. Nic bardziej mylnego. Telltale Games udowadnia, że gra nie potrzebuje ogromnego budżetu na najnowsze graficzne wodotryski. Za sprawą komiksowej oprawy mogli oni w znacznie łatwiejszy sposób oddać emocje bohaterów oraz nakręcić oskryptowane sceny. Wystarczy spojrzeć na dołączone do recenzji zdjęcia. Komiksowy styl znakomicie wręcz zdaje otwarcie dla gier przygodowychThe Walking Dead nie skupia się na kanonicznych dla gatunku zagadkach, a na prowadzeniu historii, której sednem są relacje między ludźmi walczącymi o przetrwanie. W praktyce recepta studia sprawdza się rewelacyjnie, a historię Lee oraz Clementine śledzimy z zapartym tchem od początku do Adam Szymański Fear The Walking Dead to amerykański serial telewizyjny z gatunku dramatu, horroru, a także fantastyki postapokaliptycznej wyprodukowany przez AMC Studios. Fear The Walking Dead stanowi jednocześnie spin-off i prequel serialu Walking Dead. Akcja serialu ma miejsce w Los Angeles a toczy się w czasie, gdy wirus zombie dopiero zaczyna się rozprzestrzeniać. Rodziny Clarków i Manawa prowadzą spokojne życie. Madison Clark jest doradcą w szkole średniej, jej partner, Travis Manawa, uczy języka angielskiego w tej samej szkole. Madison ma dwójkę dzieci – prymuskę Alicię i uzależnionego od narkotyków Nicka. Travis z poprzedniego małżeństwa z Lizą ma syna Christophera. Każdy z bohaterów zmaga się ze swoimi codziennymi problemami i nawykami, nie przewidując, jaka czeka ich przyszłość. Ich codzienne rutyny nagle zostają rozchwiane pojawiającą się epidemią. Aby przeżyć, łączą się siłami razem rodziną Salazarów: Danielem, Griseldą i ich córką Ofelią. Serial szokuje, wzrusza, a ukazane zmiany w zachowaniu ludzi, jakie zachodzą w obliczu niebezpieczeństwa, zmuszają do refleksji. Każdy odcinek tego serialu o zombie trzyma w napięciu do ostatnich minut.

the walking dead serial recenzja